Rock & Roll is not dead!

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Panie i Panowie - przed Wami Richard Curtis! To nazwisko zapewne wszystkim kojarzy się ze scenariuszami do takich filmów jak "Dziennik Bridget Jones" czy "Jaś Fasola", tym razem jednak poza napisaniem scenariusza, Curtis postanowił spróbować sił jako reżyser. W moim przekonaniu - wyszło mu to znakomicie. Ale uwaga! To film tylko dla prawdziwych rock & rollowców.

50 lat temu...

Film przenosi nas do Wielkiej Brytanii, do roku 1966. Wtedy to w Zjednoczonym Królestwie furorę robiły pirackie stacje radiowe. Jako jedyne grały one rocka i pop częściej niż przez kilka godzin w tygodniu. Jedną z takich stacji było tytułowe Radio Łódź, które nazwę zawdzięczało... swojemu położeniu, nadawało bowiem z łodzi pływającej przy brzegach Wielkiej Brytanii. Załogę stanowiła szalona grupa DJ'ów, którzy przez 24 godziny na dobę uprzyjemniali Brytyjczykom życie puszczając ich ulubioną muzykę.

"Radio Łódź" rozpoczyna się w momencie, kiedy do wariackiej ekipy dołącza Carl, chrześniak właściciela stacji, trochę nierozgarnięty nastolatek, którego matka sądziła (cóż za naiwność!), że chłopak podczas pobytu na łodzi zmądrzeje i nabierze dyscypliny. Tylko jak to zrobić, gdy mottem życiowym większości załogi jest "sex, drugs and rock&roll;"?
Tak więc Carl w dość nietypowy sposób wchodzi w świat dorosłych, przeżywa swoje pierwsze miłosne rozczarowania, a jego towarzysze przez cały czas wywołują uśmiech na twarzach widzów.

A propo zwariowanej ekipy - na szczególne uznanie zasługuje wg mnie para Philip Seymour Hoffman - Rhys Ifans. Dwóch pewnych siebie liderów i ich pełna rywalizacji przyjaźń jest perełką wśród wielu ciekawych filmowych wątków.

Miód dla uszu

Niesamowitą zaletą "Radia Łódź" jest muzyka. Hiciory lat 60. towarzyszą nam przez cały, ponad 2-godzinny seans. Dla każdego fana muzyki tamtych czasów będzie to nie lada gratka. Soundtrack mówi sam za siebie : Jimi Hendrix, The Who, The Kinks - to tylko kilku z wyśmienitej mieszanki artystów, których usłyszymy w filmie.

Mało?

Do tego wszystkiego należy dodać, że w filmie pełno jest pojedynczych ujęć, czy tekstów, które są prawdziwą gratką dla fanów szalonych lat 60. Osobiście bardzo podobają mi się sceny pokazujące fanów słuchających radia czy też te prezentujące obrady rządu brytyjskiego.

Wbrew temu, co pisałem na początku, polecam "Radio Łódź" każdemu, nie tylko fanom muzyku sprzed pół wieku. Ten film to wspaniała dawka pozytywnego klimatu i wspaniałego poczucia humoru, rozrywka zarówno dla fanów dobrego kina, jak i rodzin siadających wspólnie przed telewizorem w niedzielne popołudnie.

Zwiastun:

Arnvald, małe wtrącenie. Richard Curtis , jako reżyser, ma już na koncie jeden megahit, a mianowicie "Love actually" :)

Zachęcający soundtrack, chociaż osobiście wolę lata 70. i 80. Może jeśli będzie kiedyś w TV to obejrzę

Oferma, tak, wiem o tym, choć masz rację, że napisałem to tak, jakby był to jego debiut reżyserski...

Zważywszy na to, że większość osób wystawia temu filmowi bardzo wysokie noty, pisząc, że to "tylko dla prawdziwych rock'n'rollowców", czy "drugs, sex & rock'n'roll" to pozwolę sobie na kilka ironicznych komentarzy.

Po pierwsze "prawdziwi rock'n'rollowcy" raczej nie oglądają ciepłych brytyjskich komedii, tylko po prostu "robią to" :)

Po drugie, mam wątpliwości co do "sex, drugs and rock'n'roll". Zgodnie z zasadami panującymi na statku sex był raz na 2 tygodnie, trudno więc powiedzieć, żeby tak żyli tym seksem. Narkotyków nie zauważyłem w ogóle, może jakiegoś jointa ktoś gdzieś palił, ale to wszystko. Chłopaki również nie pili. Jedyna impreza (wieczór kawalerski), na której pewnie pili, była tak "szalona" jak tylko szalone imprezy może sobie wyobrażać nieśmiały i zahukany 12-latek. Ja rozumiem, że do poziomu szaleństwa "Kac Vegas" może być trudno dobić, ale bez przesady, to było raczej żenujące w swoim "szaleństwie". Na a co do muzyki, to naprawdę dobrej było też malutko. Nie wina to filmu, tylko czasów, film opowiada o latach 60-tych, prawdziwy rock eksplodował w latach 70-tych.

To tak, żeby nie było, że się nie czepiam :)

Święta racja co do "prawdziwych rockandrollowców" ^_^.

Określenie "ciepła komedia" również wydaje mi się trafne. Można go jednak użyć właśnie ze względu na to, że narkotyki występują tu tylko w zielonej postaci, nikt nie musi usuwać żadnej ciąży, nikt nie popełnia samobójstwa itd. Widzimy świat radosny i lekko zwariowany, sympatyczny i zabawny w porównaniu ze sztywniackim domem urzędnika państwowego.

Nie wiem, jak wyglądała rzeczywistość około 1966r, bo nawet moi rodzice mieli wtedy po jakieś dziesięć lat. Odnoszę się tylko do świata przedstawionego w filmie: wspinaczki na szczyt masztu, dorośli "współpracujący" w temacie seksu nastolatków, ślub na statku i jego nieoczekiwane następstwa - to i tak wystarczająca dawka szaleństwa jak na czasy, w których wydarzeniem medialnym, które poruszało wyobraźnię mas i dawało im możliwość poczucia sie rozkosznie i nieszkodliwie buntowniczymi miało być wypowiedzenie na antenie wulgarnego słowa.

Jeśli chodzi o seks "raz na dwa tygodnie" to zgoda, że nie dużo. ^_^ Ale właśnie przez tę rzadkość, kwestia seksu nabierała pikanterii. Na pokładzie pojawiali się wyczekiwani goście, wiadomo było, po co przyjeżdżają, kto będzie figlował a kto siedział ponuro w mesie, kto będzie musiał się umówić, co do podziału czasu w kajucie itp. To właśnie taka sytuacja, w której nastolatek zaczyna się czerwienić i nie wie, gdzie podziać wzrok. W filmie na wszelki wypadek umieszczono nawet takiego nastolatka, żeby łatwiej było nam spojrzeć na sprawę z takiego punktu widzenia. ^_^

Myślę, że jest to generalnie udana laurka dla lat sześćdziesiątych - właśnie taką odrobinę szaleństwa bez poważniejszych negatywnych skutków chciałoby się pod hasłem "sex, drugs and rock'n'roll" widzieć.

Dodaj komentarz